Kiedy kilka lat temu postanowiłem zmierzyć się z tematem „Dwór w Leszczkowie” nie wiedziałem na jego temat praktycznie nic. Miejsce jego posadowienia, bryła, wygląd otoczenia – to wszystko bardzo mocno działało na moją wyobraźnię. Dzisiaj na jego miejscu są pola uprawne a o jego dawnej świetności mogą świadczyć jedynie pozostałości parku – kilka monumentalnych drzew i aleja kasztanowa zwana „Kasztankami”.
Historia dworu sięga na pewno dużo dalej niż tylko nasza pamięć. Źródła pisane mówią, że choć Leszczków miał wcześniej kilku właścicieli to w samej wsi zamieszkiwał jako jeden z pierwszych podsędek sandomierski, bliski współpracownik Piotra Kochanowskiego, Stanisław Domarat. Było to w wieku XVI. Domarat musiał być dość majętny gdyż po śmierci w 1553 roku został pochowany wewnątrz malickiej świątyni gdzie do wieku XIX pozostała jego płyta nagrobna. I choć nie ma jednoznacznego dowodu na to, że w Leszczkowie za jego czasów był dwór, to przecież jako majętny ziemianin gdzieś mieszkać musiał. Renesansowe dworki były w znakomitej większości drewniane, jednopiętrowe.
W odróżnieniu od późniejszych dworów ziemiańskich, te z XVI wieku miały dużo bardziej atrakcyjną bryłę. Już nawet dach nie był zwykły, dwuspadowy a „podwójnym załamaniem wzięty z mansardu francuskiego a przerobionem na tzw. mansard polski”. Kazimierz Mokłowski w książce „Sztuka ludowa w Polsce” zauważa, że różnica zasadnicza między chatą chłopską typu zagrodowego a dworkiem szlacheckim bywa często usytuowanie. Dwór zamiast być usytuowany swoją węższą stroną do głównej drogi zwracany jest „twarzą” do bramy wjazdowej eksponując mniej lub bardziej wytworny ganek słupkowy.
Dwory zwykle budowane były w centralnym punkcie miejscowości. Wiadomo gdzie były ostatnie zabudowania dworskie w Leszczkowie, ale czy i tam znajdował się dwór Domarata? Z przekazu pana profesora Jerzego Mikułowskiego-Pomorskiego wiemy, że jedynym elementem wskazującym na wcześniejszą historię tego miejsca była stara piwnica „pamiętająca jeszcze czasy tatarskich najazdów”.
Wskazówka ta może świadczyć zatem, że dokładnie w tym samym miejscu co dwór Mikułowskich-Pomorskich znajdowały się wcześniej dwory Stanisława Domarata, Stanisława a później Wojciecha Ujejskiego i jego żony Katarzyny, Augusta Moszyńskiego vel. Leszczkowa czy wreszcie rodziny Reklewskich.
I tak szybkim krokiem zbliżyliśmy się do historii zespołu dworskiego ostatnich właścicieli Leszczkowa, którzy opuścili swoje rodzinne gniazdo w 1944 roku, jak się później okazało na zawsze. Majątek ten był w rękach rodziny Mikułowskich-Pomorskich od 1866 kiedy to protoplasta rodu Mateusz Pomorski, dziedzic malicki, zamienił go ze skoligaconym ze sobą Zdzisławem Reklewskim na dobra Oziembłów. W kolejnej części artykułu postaram się opisać gdzie dokładnie się znajdował i jak wyglądał dwór wraz z całym gospodarstwem do chwili wysiedlenia przez ostatnich właścicieli. Podstawą do tego będzie plan gruntów majątku Leszczków nakreślony 30 grudnia 1942 roku przez mierniczego Antoniego Piotrowskiego.
Dom leszczkowski był typowym polskim dworkiem. Z frontu domu ganek z kolumnami, od ogrodu taras, na który wychodziło się prosto z salonu. Dom z zewnątrz malowany na biało, dach miał kryty gontami. Na parterze było 10 pokoi oraz zaplecze gospodarcze składające się z kuchni, spiżarni i kredensu. Był też duży hol i kilka mniejszych korytarzy. Dom nie był skanalizowany ani zelektryfikowany. W jednej części domu znajdowała się tzw. górka czyli 4 pokoje położone na pierwszym piętrze. Tam też było wejście na olbrzymi strych rozciągający się nad całym domem. Górka to było królestwo Babci Gabci i moje.
– wspomina Maria Szymańska, która jako dziecko zamieszkiwała dwór w Leszczkowie.
Pokoje leszczkowskie, z których większość stanowiła sypialnie dla licznych domowników były urządzone skromnie. Każdy pokój musiał posiadać umywalnię z miednicą, dzbankami na zimną i ciepłą wodę oraz wiadrem na brudną wodę. Reprezentacyjnym pokojem był przede wszystkim salon, w którym podłogę stanowił parkiet. Stały tam dwa komplety mebli, z których każdy składał się z kanapy, foteli i stołu. Na podłodze leżał duży piękny dywan.
Była też oszklona serwatka pełna cennych drobiazgów – figurek porcelanowych i innych ozdobnych przedmiotów. Mnie fascynował stojący tam dzwoneczek zwany loretańskim, którego głos miał odganiać zbliżającą się burzę. W rogu salonu stał fortepian marki Kerntopf.
Na ścianach wisiały obrazy. Najlepiej zapamiętałam ogromny olejny obraz w złotych ramach, który przedstawiał bitwę Polaków z Moskalami pędzla Stojanowa. Oczywiście był też duży kaflowy piec z ozdobnym gzymsem na górze. Wszystkie pokoje ogrzewane były piecami. Z salonu wychodziło się na werandę, do jadalni, która później była pokojem cioci Basi i Jurka (red. Barbary Mikułowskiej-Pomorskiej i prof. Jerzego Mikułowskiego-Pomorskiego), do hollu i do pokoju moich rodziców.
Z hollu wchodziło się do biblioteki lub do gabinetu gdyż pokój ten spełniał dwie funkcje. Służył jako pomieszczenie dla dużej biblioteki, której większość stanowiły książki przywiezione z Ossolina ( red. jako spadek Gabrieli Mikułowskiej-Pomorskiej zd. Ossolińskiej, babci Marii Szymańskiej i Jerzego Mikułowskiego-Pomorskiego). Pochodziły one ze zbirów rodziny Ossolińskich. Wśród nich było wiele białych kruków. W pokoju tym stało też biurko i szafa. Na ścianie wisiały też portrety rodzinne, z których najlepiej pamiętam portret prababci Jadwigi z Lossofów Ossolińskiej, matki Babci Gabryieli […]. W gabinecie przyjmowano również gości, którzy przyjeżdżali do Leszczkowa w interesach.
Obraz Józefa Salezego Ossolińskiego uratowała z dworu Barbara Mikułowska-Pomorska, która opuszczając dwór wraz z małym synem Jerzym musiała wybierać co będzie dla niej najcenniejsze i najważniejsze na przyszłe lata. Tak więc obraz przodka trafił na wóz, który wraz z uciekinierami wyjechał z Leszczkowa. Profesor Jerzy Mikułowski-Pomorski wspomina, że niejednokrotnie chował go siadając na nim, albo chowając pod ubraniem, aby uchronić przed potencjalnymi zagrożeniami, których nie brakowało podczas drogi. Niestety książki z biblioteki Ossolińskich nie miały tyle szczęścia. Większość z nich została spalona przez wojska radzieckie na podjeździe dworskim w 1944 roku. Była zima, posłużyły im do ogrzania i do „zabawy”. Niestety…
Na ścianach hollu wisiały trofea byłych myśliwych w postaci różnych poroży i rogu, na którym grano podczas polowań. Największe trofeum stanowiła olbrzymia głowa jelenia wraz z rogami, która wisiała nad wieszakami na okrycie. Z gabinetu wchodziło się do jadalni, na środku której stał olbrzymi stół, przy którym mieściło sie lekko 24 osoby. Drugim pokaźnym meblem był kredens oraz szafki, nad którą wisiał duży obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej malowany na dębowej desce i przywieziony przez Babcie z Ossolina. Stanowi on dziś cenna pamiątkę w naszej rodzinie […].
[…] on wskazywał godziny trzem poprzednim pokoleniom i był świadkiem ich urodzin i śmierci. Niech zatem ten zegar Walerii będzie oddany, ja sam go od lat dziecięcych w domu rodziców… Jerzy Ossoliński
Taka inskrypcja pisana zbrązowiałym atramentem znalazła się w starym zegarze angielskiej marki Bracket pochodzącym z drugiej połowy XVIII wieku, który również stał w leszczkowskim dworze, odmierzając idealnie czas. Na małym zwoju papieru oprócz tych słów jest krótka informacja biograficzna na temat rodziny. Niewątpliwa pamiątka świetności Ossolińskich zachowała się do dnia dzisiejszego. Poddany konserwacji wciąż wybija pełne godziny dzwoneczkiem z przeszłości.
Maria Szymańska kontynuuje
W pokojach Leszczkowa poza salonem podłoga była z desek malowanych na mahoń, pastowana i froterowana, a w niektórych wyłożona linoleum. Jak już wspomniałam dom nie był skanalizowany, w dwóch końcach domu znajdowały się ubikacje. Do drewnianej obudowy z wyciętą dziurą wstawiało się ogromny kubeł, który musiał być wynoszony do oddalonego od domu dołu. […] W tych warunkach koniecznym było w każdym z pokoi sypialnych korzystanie z naczynia nocnego zwanego nocnikiem. Były to naczynia bardzo eleganckie, porcelanowe lub metalowe emaliowane. W roku 1944 zachwyciły do tego stopnia naszych wyzwolicieli ze wschodu, że pili z nich mleko i herbatę uważając je za bolszaje filiżanki.
Swoisty urok miała dla nas kuchnia. Po środku stał kaflowy ogromny piec kuchenny pokryty blachą z otworami, na które układało sie okrągłe kółka zwane fajerkami, od największego do najmniejszego. Był tez piec do pieczenia chleba. Pod ścianami stały stoły potrzebne do przygotowywania potraw dla tak licznych stołowników oraz szafa na naczynia kuchenne. […] Leszczków słynął z bardzo dobrego jedzenia, do którego odkąd pamięć moja sięga, przywiązywano dużą wagę. […]
W moim pokoju na górze stało olbrzymie łóżko, chyba największe i najwygodniejsze w całym domu i dwie olbrzymie szafy. W jednej były moje ubrania w drugiej cały stos zabawek. Przede wszystkim różnego rodzaju lalki, mebelki, naczynia, ubrania dla lalek, wszystko czego mogła pragnąć mała dziewczynka. Były tez pełne szuflady książek dla dzieci, chyba wszystkie jakie były wydawane przed wojną, a nawet po cichu i w czasie wojny. Z książek utkwiły mi w pamięci bajki Grimma w czerwonej oprawie i bajki Andersena w oprawie szafirowej, oraz książka pod tytułem „Mały Piłsudczyk”; treści jej zupełnie nie pamiętam, wiem tylko że byłam bardzo dumna z jej posiadania.
Leszczków to jednak nie tylko sam dwór. To również cały szereg zabudowań gospodarskich. Gdzie były? Jakie miały funkcje? Jak wyglądały? Jak wyglądało obejście, ogród, warzywniak? Układ zabudowań pokazuje poniższa mapa.
1. Dwór
2. Powozownia
3. Obora z krowami
4. Obora z krowami
5. Studnia
6. Chlew używany jako owczarnia
7. Chlew używany jako owczarnia
8. Stary spichlerz z jurajskich kamieni
9. Stodoła
10. Domek stelmacha
11. Drewniana stodoła
12. Stodoła
14. Stodoła
15. Pralnia
16. Pralnia
17. Kurniki
18. Piwniczka
19. Kuchnia z której droga wiodła do gumna
20. Oranżeria
21. Domek ogrodnika
22. Klatki królicze
23. Kort tenisowy
24. „Skała”
25. Miejsce po fabryce
26. Cmentarz wojskowy
27. Figura
28. Kurhan
Koniec części pierwszej.
Autorzy: Jarosław Baran, Grzegorz Lipski
Bardzo dziękujemy panu Wojciechowi Szymańskiemu za udostępnienie wspomnień Mamy, Marii Szymańskiej i wielogodzinne opowieści na temat Leszczkowa a także profesorowi Jerzemu Mikułowkiemu-Pomorskiemu za natchnienie autorów, dopingowanie i celne uwagi co do merytorycznych aspektów poszukiwania prawdy. Panie Profesorze jest Pan świadkiem tamtych dni i to dzięki Panu nasz wspólny projekt ma szansę powodzenia.